Niedziela, 5 maja 2024 r.
Organizacja Międzyzakładowa NSZZ Solidarność Pracowników Poczty Polskiej
 




Organizacje
Podzakładowe


Humor dnia

Aktualności

Autor: Nasz dziennik   Data: 2014-01-04
Nadchodzi okres rozliczeniowy!
Z Piotrem Dudą, przewodniczącym Komisji Krajowej NSZZ "Solidarność", rozmawia Maciej Walaszczyk

Prezydent Bronisław Komorowski proponuje nazwanie autostrad imionami "Solidarności" i "Wolności". Podoba się Panu ta inicjatywa?

- Autostrada północ - południe powinna nazywać się "Śmieciową", a wschód - zachód - "Emigracji". I tyle. Nazwanie autostrady imieniem "Solidarności", w sytuacji gdy ludzie zatrudniani byli na umowy śmieciowe w firmach, które budując ją, zbankrutowały, to zwykła hipokryzja. Tak samo autostrada "Wolności" - no chyba że wolności od naszego chorego rynku pracy, z którego Polacy uciekają za granicę. Poza tym tych autostrad jeszcze nie ma.

Wytyka Pan władzy rekordową liczbę umów na czas określony i wielką liczbę umów śmieciowych.

- Nasza skarga do Komisji Europejskiej okazała się skuteczna, bo udowodniliśmy, że polskie prawo w zbyt małym stopniu chroni pracowników przed nadużywaniem umów na czas określony. A skoro źle chroni, to są one nadużywane. Stąd tak duży odsetek. Dlaczego przedsiębiorcy to robią? Bo mogą pracownika zwolnić z dwutygodniowym wypowiedzeniem, nawet jak pracuje u niego 10 lat. I to jest istota tej patologii. Nasze prawo pozwala im oszukiwać, czyli wymyślać takie umowy, aby mogli mieć pracownika na stałe, a zarazem pozbyć się go jak tymczasowego. I to m.in. Komisja każe Polsce zmienić.

W krótkim noworocznym komunikacie podsumował Pan miniony rok - był on dla polskich pracowników "najgorszym rokiem w wolnej Polsce". Czy to porażka ruchu związkowego?

- Wszędzie tam, gdzie pracownicy zorganizowali się w związek zawodowy, pracuje się i zarabia lepiej. Przykład pierwszy z brzegu. Po ostatnich zmianach w kodeksie pracy w pierwszym okresie ich obowiązywania 12-miesięczny okres rozliczeniowy wprowadzono w ponad 200 firmach, z czego tylko w kilkunastu, gdzie są związki zawodowe. A więc my, związkowcy, skutecznie wypełniamy swoją rolę. Natomiast miniony rok to porażka przede wszystkim pracowników, którzy nie wsparli działań związków zawodowych. Wrześniowe dni protestu, które były niewątpliwym sukcesem, powinny zgromadzić nie 200 tysięcy, ale milion lub dwa miliony osób. Wtedy kodeks udałoby się obronić. Związek zawodowy to narzędzie pracowników do obrony swoich praw. Trzeba po nie sięgać. Tymczasem w Polsce uzwiązkowienie jest na poziomie kilkunastu procent.

Nie odnosi Pan wrażenia, że największą porażką wszystkich, którzy sprzeciwiają się obecnym rządom, jest marazm dużej części społeczeństwa, ciche przyzwolenie na łamanie prawa, destrukcję praw obywatelskich, pracowniczych i państwa? To też kolejny rok wielkiej emigracji zarobkowej.

- No właśnie o tym mówiłem przed chwilą. Jeśli nie dojdziemy do tego, co dzieje się we Francji, Włoszech, Niemczech, gdzie na wezwanie central związkowych na ulicach pojawiają się 2-3 miliony ludzi, to władza i przedsiębiorcy będą robili to, co będą chcieli, czyli to, co jest dzisiaj u nas. Nie wystarczy oglądać telewizję i skomentować coś w internecie. Trzeba się ruszyć i walczyć o swoje, wtedy nie będzie trzeba emigrować.

W jaki sposób "Solidarność" chce walczyć, skoro tak trudno zainspirować ludzi do aktywności?

- Dalej będziemy robić swoje. Nie obiecywaliśmy, że będzie szybko i łatwo. Zapowiadaliśmy długi marsz. Ale ostatnie protesty - największe w wolnej Polsce - pokazują, że coś się zaczyna w nas budzić. Władza ma coraz gorsze sondaże, ludzie coraz liczniej protestują, a my jesteśmy coraz silniejsi. I to jest nasz wielki sukces. Ponadto pracownicy, bezrobotni i wykluczeni w końcu uwierzyli, że związki zawodowe reprezentują ich postulaty.

Czeka nas w tym roku strajk generalny, wielkie manifestacje, protesty?

- Najbliższe dwa lata to dla społeczeństwa czas niezwykle ważny. To czas wyborów, gdzie możemy "podziękować" politykom za wydłużony wiek emerytalny, zmiany w kodeksie pracy i w ogóle sytuację w kraju, do jakiej doprowadzili. "Solidarność" będzie w tej sprawie prowadziła dużą kampanię informacyjną. Będziemy przypominać, jak w konkretnych sprawach głosował konkretny polityk. Reszta zależy od wyborców. Co do protestów i manifestacji - oczywiście tak, ale na mówienie o tym przyjdzie jeszcze czas.

Ubiegłoroczny wrześniowy protest przyniósł oczekiwane rezultaty, zaniepokoił rządzących?

- Jak pokazują sondaże, ludzie identyfikują się z naszymi działaniami, chcą większego wpływu związków zawodowych na sytuację w kraju, popierają nasze akcje. Tak, to był sukces, ale to już historia. Naszym celem jest wyrzucenie do kosza ustawy wydłużającej wiek emerytalny i zmian w kodeksie pracy. Dlatego walczymy dalej.

W latach 90. mówiono, że wejście Polski do Unii Europejskiej będzie gwarancją praw pracowniczych, wzmocnienia roli związków zawodowych. Tych, którzy w to uwierzyli, spotkał zawód.

- Zjednoczona Europa może oczywiście pomóc, ale ani Unia, ani nikt inny nie zagwarantuje nam godnego traktowania i lepszych pensji. Musimy się organizować, tworzyć siłę i sami to sobie wywalczyć. Wygraliśmy już przed Międzynarodową Organizacją Pracy jedną sprawę, drugą w Komisji Europejskiej, trzecią teraz składamy. I będziemy to nadal robić. Ale najpierw musi być nas więcej na ulicach, wtedy rządzący i przedsiębiorcy będą respektować prawo polskie i unijne. Dobrym przykładem są dążenia społeczeństwa Ukrainy, aby ten kraj wszedł do Unii. Mało kto, poza "Solidarnością", zwraca uwagę na fakt, że tam nie są wypłacane pensje, emerytury. Tam ludzie wiedzą, że nie wystarczy sama wolność - przecież Ukraina jest wolnym krajem - że bycie w Unii daje większe szanse na lepsze życie.


W ostatnich miesiącach często powracamy do myśli prof. Witolda Kieżuna, który od lat podkreśla, że nastąpiła celowa kolonizacja polskiego przemysłu. Może sposobem na odwrócenie negatywnych trendów na rynku pracy jest repolonizacja strategicznych branż, sektora finansowego, budowa narodowych marek?

- Wskazujemy na to od wielu lat. Bez zdrowego przemysłu nie ma zdrowej gospodarki. Zrozumiały też to państwa starej Unii, które przenosiły przemysł do krajów azjatyckich, a teraz mówią otwarcie, że przemysł ten powinien wracać. W Polsce nie ma polityki przemysłowej. U nas się o tym nawet nie mówi. W "Solidarności" działa zespół ds. polityki przemysłowej, ale nasze wnioski i postulaty trafiają w próżnię. Rządzący nie chcą albo nie potrafią się tym zająć.

Dziękuję za rozmowę.

Źródło: Nasz Dziennik





Karta Rabatowa Orlen








 
Webmaster: Sławek  ®2007